niedziela, 2 lutego 2014

Coolturalnie. "Białasy" vs "Czarnuchy"

    Tytuł być może dość dwuznaczny ale rozwiewając wątpliwości nie będę tutaj pisała o swojej tolerancji względem innych ras ale o ekranizacji kolejnego filmu McQueena "Zniewolony". 
Szczerze mówiąc na seans trafiłam zupełnie przypadkowo. Miałam w planach spędzenie 2 godzin w towarzystwie wielkiego kubełka popcornu, kolejnej "odmóżdżającej" komedii, która serwowała by kilka momentów wymuszonego śmiechu i zapomnienie fabuły wraz z pojawieniem się końcowych napisów, a skończyło się na spontanicznej zmianie decyzji,  nostalgii, zużytej paczce chusteczek i potrzeby podzielenia się odczuciami na blogu.
O ile teraz piszę wszystko z lekkim przymrużeniem oka, o tyle film rzeczywiście zasługuje na umieszczenie go na liście "wartych obejrzenia".
   Cała fabuła dotyczy tematu niewolnictwa. Przedstawiona jest tutaj prawdziwa historia żyjącego w XIX wieku Solomona Northupa,  który został uprowadzony i wywieziony do Luizjany, gdzie, pracując jako niewolnik na plantacjach trzciny cukrowej i bawełny, spędził 12 lat.  Początkowo pełen nadziei na odzyskanie wolności, czarnoskóry bohater buntuje się, próbuje zarówno psychicznie jak i fizycznie wpłynąć na swoich oprawców. Z biegiem czasu był zmuszony biernie wkraczać w kolejne kręgi piekła. 
Temat niewolnictwa już nie raz pojawiał się w amerykańskim kinie ale tutaj czuć przełamanie pewnego rodzaju tabu.
   Oprócz losów głównego bohatera specyficzne jest całe otaczające go tło. Z jednej strony widzimy znieczulicę, traktowanie ludzi jak towary, delektowanie się ludzkim cierpieniem, wyższość ras, brak jakiegokolwiek szacunku do swojego "robola". Z drugiej strony wszystko przesiąknięte jest elegancją, piękną muzyką i zagorzałą religijnością. 
   Myślę, że odczuć dotyczących tego filmu nie da się w paru słowach opisać dlatego wszystkim wokół będę polecała, by sami doświadczyli dwugodzinnego,psychicznego przeniesienia się duchem w opisaną wyżej scenerie.
Spotkałam się z wieloma opiniami, niektórymi podobnymi do mojej, innymi trochej bardziej emocjonalnymi jednak osobiście do tego filmu z całą pewnością powrócę i z pełnym przekonaniem stwierdzam, że była to jedna z lepszych inwestycji 20 złotych w moim życiu.


czwartek, 4 kwietnia 2013

First note

Od dłuższego czasu "chodziła" mi po głowie myśl, by założyć bloga. O ile za dzieciaka nazywałam siebie "wielką blogerką" (chociaż o czym sensownym można pisać w wieku 11lat? Wiem, istnieją dzieci- geniusze, ale moja tematyka ograniczała sie do recenzji bajek -głównie "Fineasza i Ferba" - swoją drogą nadal ich uwielbiam!) to przez ostatnie pare miesięcy uczestniczyłam w życiu blogerek tylko jako obserwatorka. Oczywiście cały czas wiedziałam, że w końcu też zacznę... czekałam po prostu, aż będę miała więcej czasu, mniej nauki, zdarzy się coś spektakularnego w moim życiu bym mogła się tym podzielić. Nawet data pierwszego wpisu wydawała mi się znacząca! 
Tymczasem jest 4 kwietnia, za zewnątrz minusowa temperatura i padający śnieg. Odliczam minuty do końca zajęć (tak, jestem własnie na uczelni, konkretnie na wykładzie z filozofii) i marzę o kubku "gigancie" wypełnionym kawą. Idealne okoliczności, by zacząć pisać. 
Charakter bloga chcę utrzymać w klimatach lifestylowych. Trochę mody, urody, gotowania, kultury, przemyśleń i zwyczajnych błahostek z życia codziennego. Traktuję to jako zabawę, która przyniesie mi trochę przyjemności, a także będzie w przyszłości miłą pamiątką ;)
Pozdrawiam, Eteryczna